Klasa dziewiąta wkrótce opuszcza na dobre progi naszej szkoły, a póki co opuszcza je co chwilę - co chwilę znikają a to na wycieczce, a to na praktyce, a to za zamykają się na jakichś próbach...
Niedawno wrócili ze Szwecji - oto fragment ich relacji:
Lubię podróże, ale wydawało mi się, że będę się cieszyć perspektywą powrotu do domu. Cóż, nie doceniłam uroku Szwecji, niezwykłości każdego człowieka z osobna, ani tej całej atmosfery, której po prostu nie da się opisać słowami i która wciąż budzi w mojej głowie pytanie "czy to wszystko było naprawdę?". Kiedy po raz ostatni robiłyśmy sobie śniadanie w kuchni rodziny, która zgodziła się być "nasza" przez te kilka dni, to wszystko wydawało mi się stanowczo zbyt realne, żeby się nad tym dłużej zastanawiać, czy może raczej zwyczajnie dojmująco smutne. W każdym razie pochłaniały mnie rutynowe czynności, podczas których starałam się nie myśleć o tym, że już niedługo nie będzie tego TU i TERAZ, a tam i wtedy nie wydawało mi się wcale tak zachęcające.
Pod szkołę, gdzie mieliśmy się spotkać, żeby stamtąd pojechać do Sztokholmu, zajechaliśmy jako pierwsi. Dalej przetrawiałam w myślach temat naszej niezbyt żywej, a mimo to niezwykle egzystencjalnej rozmowy, którą przy śniadaniu prowadziłyśmy z Adamem, a później w samochodzie z jego tatą, kiedy zostawiliśmy za sobą małe, kolorowe budynki Szwedzkiej szkoły waldorfskiej, w której zapewne wciąż unosił się odór niepokojąco nieświeżej ryby - jednej z atrakcji "wieczoru kulturalnego jedzenia".
O tym, że Sztokholm jest wielki i piękny dość dogłębnie zdołaliśmy się przekonać dzień wcześniej, jednak ktoś powiedział kiedyś "Nic nie zdarza się dwa razy tak samo, najmilsza"* - tym razem było zupełnie inaczej. Tłumy ludzi, policja konna, kradzione plakaty, orkiestra, zapierające dech w piersiach widoki i wreszcie sam król (solenizant) - to wszystko było absolutnie niesamowite, ale mimo nieuniknionego dreszczyku emocji nie chciałam zwiedzać, nie chciałam stawiać kolejnych kroków, wchodzić do jeszcze jednego sklepu z pamiątkami, bo każdy ruch przybliżał mnie tylko do wyjazdu, a otaczające mnie piękno krzyczało tylko "zaraz zniknę!" śmiejąc się szyderczo. I kiedy siedziałam już w samolocie myśląc tylko o tym, jak bardzo chciałabym, żeby zmienił kurs i wrócił z powrotem do porozrzucanych wszędzie głazów w dziwnych kolorach i tych malowniczych sosen, sytuacja wydawała mi się po prostu tragiczna. Sala przylotów, która zazwyczaj sprawiała, że mimowolnie myślałam o tym jakie życie jest piękne, tym razem sprawiała, że chciało mi się płakać. Jak się okazało później, wcale nie było lepiej, ale teraz myśląc o wszystkim, co się stało, nie mogę się nie uśmiechnąć. Bo w Szwecji było po prostu cudownie i jestem niemal pewna, że każdy z nas będzie pamiętał to do końca życia i jeszcze dłużej.
*Aslan, Narnia
Pisała: Ludwika, klasa IX
Comments